
Drugi numer kolelcji “Conan Barbarzyńca” rozpoczyna się od niezwykle ważnego komiksu. Chodzi tu o “Klątwę nieumarłego”. Jako że jest to pierwsza opowieść, jaka ukazała się w nowym wowczas magazynie “Savage Sword of Conan the Barbarian”, do dziś bardzo często jest przywoływana przez czytelników, recenzentów i badaczy. Wszak zebrane w pierwszm tomie historie, to właściwie dopiero przymiarki do pełnoprawnego magazynu o przygodach Conana, kierowanego do nieco starszego czytelnika.
Dlatego też opowieści z “Savage Tales” (wypełniające pierwszy tom kolekcji Hachette) stanowią raczej interesujący przedsmak, którego najmocniejszym ogniwem były tytułowe “Czerwone ćwieki”. W przypadku zbioru “Czarny kolos”, który zawiera już następujące po sobie wydania oryginalnych przygód Conana, możemu mówić o kilku mocnych ogniwach.
Pierwszym z nich jest właśnie “Klątwa nieumarłego”. Z jednej strony to ciekawa, pełnokrwista historia, koncentrująca się głównie na bijatyce. Z drugiej zaś, mamy tu zapowiedź tego, w jaki sposób Roy Thomas będzie w przyszłości traktował nie-Conanowskie opowiadania Roberta E. Howarda. Kanwę tej historii stanowi tekst opowiadający o Agnes de Chastillon i Johnie Stuarcie, oryginanie jego akcja toczyła się w XVI-wiecznej Francji. W wersji hyboryjskiej, zaadaptowanej przez Thomasa, mamy tu spotkanie Conana z Czerwoną Sonją. Proste? Nawet trochę za bardzo, ale o tym napiszę więcej przy okazji recenzji kolejnych tomów.
Druga opowieść, to tytułowy “Czarny kolos” czyli już adaptacja kanonicznego tekstu Howarda o Conanie. Mamy tu do czynienia ze świetnym rozwiązaniem, z którego kilkadziesiąt lat później skorzysta Andrzej Sapkowski w historiach o Wiedźminie. Oto bowiem przepowiednia mówi, że aby ratować królestwo księżniczka Yasmeli musi wyjść nocą na ulicę i mianować generałem pierwszego napotkanego mężczyznę. Oczywiście jest nim Conan i oczywiście udaje mu się spełnić przepowiednię. Czyż nie przypomina to historii o dziecku-nespodziance, kluczowej dla wiedźmińskiej sagi? Wszak w jednym i drugim przypadku chodzi o to, by zdać się na przeznaczenie. Awanturnik Conan na czele armii ma zatem stanąć przeciw hordom proroka Nathoka, w rzeczywistości jednak przyjdzie mu się zmierzyć z o wiele trudniejszym przeciwnikiem, przebudzonym do życia czarnoksiężnikiem. Na szczęście nieskomplikowane techniki walki pomagają barbarzyńcy wyjść z oprasji nawet w walce z wrogiem, do którego nie da się podejść…
Kolejna historia – “Góra księżycowego boga” – to już autorska opowieść Thomasa, który snuje dywagacje na temat losów romasu Conana i Yasmeli. Oczywiście nie jest to historia o tym, że żyli długo i szczęśliwie. Ciekawostką jest jednak, że tym razem Conan staje przeciwko kolejnemu potężnemu władcy, którego imię pojawia się na stronach wielu innych opowieści z Ery Hyboryjskiej. Mowa tu o królu Koth, Strabonusie, który chce dotrzeć do miejsca, w którym uwięziony Khossus, brat Yasmeli i prawowity władca Khoraji. Jeżeli ludzie krola dotrą do niego przed Conanem, Koth będzie miało w ręku niewielkie królestwo, ktore nie tak dawno wywalczyło niepodległość. Historia może nie jest przesadnie oryginalna, ale całkiem przyzwoita.
“Demony ze szczytu” to adaptacja opowiadania Björna Nyberga “Ludzie ze Szczytów”, zamieszczonego w tomie Conan szermierz. Umykając przed bandą nomadów, którzy schwytali w zasadzkę poselstwo, w którym brał udział barbarzyńca, Cymeryjczyk bierze za zakładniczkę córkę ich wodza i umyka drogą przez zamglone szczyty gór, w które zaboboni nomadowie boją się wjechać. Okazuje się jednak, że ich lęk ma swoje uzasadnienie. Demoniczna, prastara rasa ma tam swoją świątynięm w której czci boga, który przed eonami drafił na Ziemię. Jezeli komuś ten wątek kojarzy się z twórczością H.P. Lovecrafta, to zapewniam, że w historiach o Conanie znajdziemy takich więcej. Tym razem, co ciekawe, Conan wygrywa z bestią dzieki sprytowi, nie tylko swej sile.
Nieco zabawy wydaje się fakt, że Roy Thomas na kolejną historię wybrał adaptację opowiadania Howarda “Cienie w blasku księżyca” (tu zatytułowaną bliżej oryginału: “Żelazne cienie w blasku księżyca”). Chodzi bowiem o to, że punkt wyjścia tej i poprzedniej opowieści jest właściwie identyczny. Tym razem Conan ucieka przed Turańczykami, którzy dokonali masakry kozaków nad rzeką Ilbars. Cymeryjczyk jest jednym z nielicznych ocalałych, kryje się na bagnach i przypadkiem trafia na wodza turańskiej armii, Szacha Amuratha, który goniąc za uciekającą mu branką, odłączył się od swoich żołnierzy. Barbarzyńca mści się za swoich towarzyszy i pozwala by dziewczyna imieniem Olivia, odpłynęła wraz z nim łodzią. Wewnętrzne Morze Vileyet usłane jest wyspami, na jednej z nich uciekinierzy znajdują schronienie. Szybko jednak dochodzą do wniosku, że nie są sami. Jednak zanim odkryją kto zamieszkuje wyspę, przybywająna nią piraci. Starym zwyczajem Conan rzuca wyzwanie ich wodzowi i wygrywa, ale zostaje podstępem ogłuszony, a załoga nie wie jeszcze co ma z nim zrobić. Jednak w nocy wydarzenia toczą się swoim torem. Ożywają tajemnicze posągi, które Conan i Olivia widzieli wcześniej w położonych w głębii dżungli ruinach. Dziewczyna w porę uwalnia barbarzyńcę, by ten pomógł jej uciec przed posągami i pokonał futrzastego, małopo-podobnego demona, który śledził ich od początku pobytu na wyspie. Zakończenie jest typowe dla awanturniczej prozy Howarda, dość pwoiedzieć że Cymeryjczyk wychodzi z opresji cało.
Wspominając na początku recenzji o wyjątkowowści “Klątwy nieumarłego”, powinienemteż wspomnieć o grafice. Mozna by rzec, że w tym niedługim opowiadaniu John Buscema wygreował zarys stylu, który z mnieszymi lub większymi odstępstwami będzie mu towarzyszył do końca jego pracy nad serią. Pojawia się tu więcej detali, rysownik pozwolił sobie nawet na piękny, dwustronnicowy kadr, na którym Conan i Sonja rzucają się na tytułowego nieumarłego.
O tym jak wiele zleży od tego kto wspiera głownego rysownika, możemy się przekonać porównując “Klątwę…” z “Czarnym kolosem”. W pierwszym przypadku jest to Pablo Marcos, proponujący dość oszczędne pod względem detali cieniowanie, w drugim Alfredo Alcala, który z tej samej, surowej buscemowskiej kreski robi arcydzieło ornamentowane detalami, półcieniami i delikatnymi róznicami gęstości kreski, które robią ogromną różnicę. I choć to pierwsza forma narzuca standard poźniejszym opowieściom, to właśnie współpracy Buscemy z Alcalą zawdzięczać będziemy najciekawsze kadry (w tym numerze spotkamyu je jeszcze w “Żelaznych cieniach w blasku księżyca”).
Tony DeZuniga, ilustrujący “Demony ze szczytu”, zdaje się próbować podążać pomiędy tymi drogami, własną ścieżką. Jego Conan jest zdecydowanie buscemowskim bohaterem, ale jako rysownik umiejętnie gra cieniami, samodzielnie tuszując swoje kadry, w spoób o wiele bardziej wysublimowany, niż Marcos. W efekcie nie mamy tu wprawdzie spektakularnych scen, ale być może chodziło o to, żeby czytelnik nie zwrócił nawet uwagi na to, że rysuje ktoś inny.
Drugi tom kolekcji, to wciąż jeszcze rozbieg – zarówno tego wydania, jak i oryginalnej serii z lat 80. Nic więc dziwnego, że forma jest nadal bardzo wysoka.
Autor: Rafał Chojnacki